logotype
image1 image2 image3 image4 image5 image6 image7 image8 image9 image10 image11 image12 image13

"Wrocław we wspomnieniach" - 2. wywiad

Wspólne spacerowanie zaowocowało rozmową z Panem Krzysztofem Matziolem, który opowiedział nam sporo ciekawych historii o Oporowie i Grabiszynie. Zobaczcie sami :)

- Pan całe życie mieszka na Oporowie?

KM: Nie, skąd, ja na Oporów trafiłem mając 19 lat. Ja się urodziłem w Jarosławiu. Jak miałem 7 lat z miesiącami, to wyrzucono mnie po trzech miesiącach szkoły podstawowej, bo rodzice przeprowadzili się do Żarowa. Tam rodzice mieszkali lat 10, a ja razem z nimi. Tam skończyłem SP i później chodziłem do liceum do Świdnicy. Po ukończeniu 10. Klasy, bo tak to wtedy liczono od 1. Podstawowej 0 to rodzice wyprowadzili się do Częstochowy. A ja, żeby nie zmieniać szkoły zamieszkałem sam w Świdnicy… Od 1969 r. mieszkam we Wrocławiu. Pierwszy rok mieszkałem przy ul. Kościuszki pod nr. 14, a od roku 1970 na Oporowie. Z tym, że przeprowadzałem się na Oporowie dwukrotnie, ale w odległość nie przekraczała 150 metrów.

-Wynajmował Pan mieszkanie?

KM: Nie, rodzice kupili dom i wtedy mieszkałem z nimi przez jakiś czas, aż się ożeniłem. Ożeniłem się 44 lata temu jakby nie było. W 1976 r. przeprowadziłem się po raz pierwszy i dwa lata później po raz drugi.

- Czyli od lat 70. pamięta Pan Oporów.

KM: Od 1969 r., dlatego że od tego roku przez miesiąc pracowałem w PGR-ze. Moja żona zresztą też.

- Tam był PGR?

KM: Na ul. Wiejskiej, jak sama nazwa wskazuje.

- Pola mieli tam gdzie teraz są...

- Na tym gospodarstwie pracowali ludzie z Oporowa?

KM: Tak. Oprócz tego przy ul. Avicenny były takie baraki drewniane na podmurówce, w których mieszkali - chyba sezonowo - robotnicy spoza Oporowa, żeby nie musieli dojeżdżać.

- Ale o Oporowie mówi się jako o osiedlu profesorskim.

KM: Po części. Ten mit jest dużo bardziej złożony. Faktycznie mieszkało tam dużo osób pracujących na wyższych uczelniach, ale też nie tylko. Były też osoby pracujące w ówczesnych organach bezpieczeństwa. Żeby zapewnić spokój i bezpieczeństwo, tak to nazwijmy.

- I ogólnie było cicho.

KM: No nie zawsze było cicho. Proszę pamiętać, że nad Oporowem przechodzi tor powietrzny. Każdy samolot, który przylatuje na lotnisko we Wrocławiu, przelatuje nad moją chałupą. Teraz jest drobiazg. Gorzej, kiedy funkcjonował pułk lotniczy, którego dowódcą był Hermaszewski. Loty odbywały się od godziny 5 rano do 3 nad ranem. Kiedy leciał pojedynczy samolot, to jeszcze się tak nie zauważało, gorzej jak leciały parami albo trójkami. Starty odbywały się prawie zawsze w kierunku zachodnim, czyli właściwie na pola. Chyba że wiał silny wiatr od wschodu, to wtedy pod wiatr. Po wybudowaniu nowego terminala, starty przeważnie odbywają się w kierunku wschodnim, czyli na Oporów.

- Starty chyba są głośniejsze.

KM: Oczywiście. Ale dzięki temu mam przegląd różnych typów samolotów, łącznie ze słynnym Rusłanem. Pierwszy raz zobaczyłem go z tramwaju nad centrum Wrocławia, a potem nad domem. To było piękne.

- Pan mieszka w poniemieckim budynku?

KM: Nie, budynek powstał w końcu lat 60. Jak rodzice go kupili, to był bliźniakiem. Mówię był, bo został przebudowany i chociaż z zewnątrz może tak wyglądać, to bliźniakiem faktycznie nie jest. W jednej części mieszkali ludzie - tej, w której mieszkam obecnie, a moi rodzice mieszkali w drugiej, "dziewiczej". Była świeżo wybudowana. Jeżeli Pani pójdzie na Oporów, Grabiszynek czy Muchobór Mały, to wszystkie te budynki typu „kostka” były wybudowane przez prywatnych inwestorów. Nie brali kredytu, tylko pożyczali od rodziny albo zakombinowali jakoś.

- Wspominał Pan kiedyś o sąsiedzie, który ma jeszcze niemiecką tabliczkę.

KM: Tak przy ul .Harcerskiej. Zachowały się tam 4 tabliczki niemieckich architektów, z lat 1936-37. I niemalże naprzeciwko wejścia na teren kąpieliska mieszka pan, który przez jakiś czas był zatrudniony bodajże przez MCS i opiekował się terenem tego kąpieliska. Przycinał żywopłoty, kosili trawę, itd. Od zawsze, jak tam mieszkałem, wiedziałem, że na tym domu jest tabliczka. Ale jakoś nigdy nie zatrzymałem się, żeby zobaczyć, co tam jest napisane. Kiedyś spacerowałem z wnukiem. Akurat wychodzi sąsiad, więc spytałem „panie sąsiedzie, co jest napisane na tej tabliczce?”. On: "na jakiej tabliczce?". Wskazałem miejsce koło wejścia do domu, a on odpowiedział, że tyle lat mieszka i nie wie, że ma jakąś tabliczkę. Ale przeczytał - to jest tabliczka architekta Ericha Grazianskiego, który miał swoją pracownię przy obecnej ul. Nowowiejskiej, pod numerem 37. Pozostałe tabliczki są nieprzydatne

- A na tej tabliczce jest imię, nazwisko i data.

KM: Tak. Graziański 1937. Taka tabliczka jest też na Ołtaszynie, nie pamiętam w tej chwili nazwy ulicy, ale kojarzy się ze szkołą. Jest też na ul. Młodej Gwardii, obecnie Różyckiego. Także na Dębowskiego.

- Na Oporowie mieszkały albo mieszkają jakieś bardziej znane osoby?

KM: Na Oporowie mieszkało sporo osób związanych z Uniwersytetem. Na przykład mieszkał Prof. Rospond, prof. Wysłouch i jego syn, który zmarł całkiem niedawno. Nestor przewodników wrocławskich, czyli Pan Zathey, też mieszka na Oporowie. I któregoś dnia idę z młodym w wózku jeszcze, i go spotykam. I on mówi do mnie: „tam obok was mieszkają Wysłouchowie i my byśmy chcieli – w sensie TMW – na budynku zamocować tabliczkę, że tam mieszkali profesorstwo Wysłouchowie”. Zwłaszcza chodziło o panią Wysłouch, która była pierwszym lekarzem na Oporowie. Kiedy ona tam mieszkała, w budynku działała przychodnia osiedlowa. Ale ich syn się nie zgadzał, zresztą tam mieszkł. Był konstruktorem w Fadromie, później działaczem Solidarności. Nawet kandydował na prezydenta Wrocławia wtedy, kiedy prezydentem został Zdrojewski. Z jakiegoś powodu nie chciał się zgodzić. W tym domu mieszkają też Sąsiadkowie – syn prof. Sąsiadka z Akademii Muzycznej, z żoną, która jest siostrzenicą Wysłoucha i też jest profesorem - mikrobiologiem. W domu ze słoniem, obok szkoły, mieszkał przez jakiś czas pisarz Żukowski. Drugi dom ze słoniem jest na ul. Ostroroga.

- Pamięta Pan jak powstawał ten pomnik i wzgórze przy pętli?

KM: W 1969 r. był to zwykłe pagórek, mało foremny. Pętla tramwajowa była pojedyncza, był też pojedynczy tor miedzy pętlą Oporów a pętlą cmentarz Grabiszyński. Chyba w roku 1970, albo zaraz po, górkę powiększono. To było wysypisko gruzów i śmieci. Dobudowano tą szeroką rampę, czyli główne wejście. Całość powiększono mniej więcej trzykrotnie w stosunku do pierwotnej kubatury. Przez jakiś czas była sama górka, na jej szczycie maszty do flag, przenoszono tam szczątki i układano płyty lastrykowe, które pozostały. Przenoszono je m.in. z poprzedniego cmentarza wojskowego, który mieścił się na wschód od tej górki.

- To było niedaleko cmentarza włoskiego?

KM: Dalej niż obecnie jest. Tam została tylko podstawa z wcześniejszego obelisku. Przez jakiś czas górka była płaska, a później postawiono te „skrzydła husarskie”.

- Zaprojektowała je chyba jakaś para architektów?

KM: Nie pamiętam w tej chwili nazwisk. Początek był nieco szokujący, ale przyzwyczailiśmy się.

- A gdzieś na Oporowie mieściło się kąpielisko?

KM: Tak, przy ul. Harcerskiej w okresie międzywojennym zaadaptowano glinianki pod kąpielisko. Ponieważ przy ul. Jordanowskiej mieściła się dawniej cegielnia. Nawiasem mówiąc adaptacji dokonał nie byle kto, bo Konwiarz. Działało to po wojnie, wtedy kiedy ja miałem dzieci i kiedy moje dzieci były już dorosłe. Zamknięto je dopiero pod koniec XX w., opiekował się nim sąsiad od tabliczki. Później już przestał się tym zajmować i ono niszczało. Dopiero w tym roku dano możliwość kąpieli, ale nie w nieckach basenowych, tylko w stawie. Tam są 4 baseny, w tym jeden do skoków z wieżą, ale jest też staw, pełniący rolę naturalnej oczyszczalni wody. W tym roku stwierdzono, że woda jest wystarczająco czysta i urządzono miejsce do kąpieli, wygrodzono część akwenu, zatrudniono ratowników. A tak to dzieci i psy pławiły się w Ślęzie.

- Cmentarz włoski był zadbany w czasie PRLu?

KM: Tak. To byli jeńcy włoscy, którzy dostali się do niemieckiej niewoli podczas I w.św. Jeśli umarli we Wrocławiu lub okolicach, to ich tam pochowano.

- Ale leży tam też kilku Włochów, którzy zginęli w czasie II w.św.

KM: Tak. Cmentarz założono w okresie międzywojennym i cały czas jest pod opieką ambasady włoskiej. Wcześniej zajmowało się tym wojsko. Może nie była to siła fachowa, ale za to było ich dużo.

- Za tym cmentarzem w latach 90. było jeszcze widać groby niemieckie.

KM: Tak, był cmentarz niemiecki zlikwidowany w latach 70. siłami pracowników zakładów z ul. Grabiszyńskiej - Fadromy, Hutmenu, FATu, wtedy FUM… W czynie społecznym. Prawdopodobnie nie przeprowadzono ekshumacji, bo wtedy trwałoby to jeszcze dłużej. Czasami można jeszcze znaleźć płyty grobów.

- No tak, bo ogólnie cmentarz był większy, a aleje w obecnym Paku Grabiszyńskim stanowią odwzorowanie alei cmentarnych.

KM: Między dawnym budynkiem zieleni miejskiej a ul. Hallera był cmentarz Grabiszyński I zlikwidowany w 1957 r. albo trochę później. Natomiast na południe od przesiębiorstwa zieleni a rzeką Ślęzą był cmentarz Grabiszyński III. Jak zamieszkałem tam, to w części gdzie jest starodrzew (między zielenią a "Górką Żołnierza") nagrobki były bardzo gęsto ustawione. Na wschód od Górki były nagrobki były zdecydowanie rzadsze, a przy samej rzece - tylko łąka, bez nagrobków. Zdarzało się tam chodzić na spacery czy po prostu przechodzić. W latach 70. zlikwidowano cmentarz, część złożono z tyłu obecnego terenu cmentarza, na skarpie przy terenie treningowym do golfa. Później to zostało wywiezione. Ułamki nagrobków użyte w Pomniku Wspólnej Pamięci nie pochodzą z tego cmentarza. A na starym cmentarzu została jeszcze kwatera dziecięca – przy pętli tramwajowej cmentarz Grabiszyński. Przez jakiś czas była pod opieką młodzieży ze szkoły przy ul. Blacharskiej.

- Tak, to dziwnie wygląda – trójkąt z nagrobkami między torami tramwajowymi a parkingiem.

KM: Tak, to jest przy dawnym wejściu. Niemcy wykombinowali sobie bezpośrednie przejście między cmentarzami, także jeśli chodzi o te boczne wejścia.

- Dzisiaj jest ta brama zbudowana przez Polaków...

KM: Ta brama nie jest stworzona przez Polaków, to robota Konwiarza. Kilka lat temu przerobiono pozostałość po tej bramie – poszerzono górną belkę, żeby zmieścił się na niej napis.

- I w miejscu Pomnika Wspólnej Pamięci było kiedyś krematorium. Też Konwiarza.

KM: Tak, ja je jeszcze pamiętam. Był to czerwony budynek ze stromym dachem. Dach był w formie szczątkowej, a ściany w dobrym stanie. Kolumbaria były kwadratowe. Później je rozebrano, bo spadały dachówki. Pamiętam, że były 2 piece - oczywiście wtedy istniały już tylko wnęki po piecach. Natomiast przy wejściu na cmentarz II, gdzie kiedyś przejeżdżał tramwaj, stał kamień z wykutą strzałką i napisem „krematorium”.

- I krematorium rozebrano razem z cmentarzem?

KM: Tak, ze względu na to, że tworzono tam park. Ludzie przychodzili, opalali się. Aż w końcu postawiono tam pomnik. Przywieziono tam płyty z różnych miejsc. Było takie składowisko płyt przy stacji kolejowej Wrocław Muchobór, ale można je też znaleźć przy murze cmentarza żydowskiego na Legnickiej.

- Recykling "płytowy" ma bardzo długą tradycję - to samo robiono z cmentarzami żydowskimi, przykościelnymi. Zresztą po 60 - 70 latach nie żyły już dzieci, a czasem nawet wnuki.

KM: A co dopiero tutaj, gdzie nastąpiła prawie całkowita wymiana ludności. Na ul. Harcerskiej mieszka autochtonką, która mieszkała tam nawet w czasie wojny. Była oporowianką, bo Oporów przyłączono do Wrocławia dopiero w 1951 r. Wcześniej był wsią i należał do gminy Smolec. Komunikacja była oczywiście lepsza z Wrocławiem niż ze Smolcem. Nawiasem mówiąc, odcinek tramwaju między pętlą cmentarz Grabiszyński a pętlą Oporów został wykonany przez mieszkańców Oporowa, bo im brakowało tramwaju.

- W czynie społecznym?

KM: Nie wiem, ale jakiś swój wkład mieli.

- Zatrzymała ich rzeka...

KM: Tak, a mostu chyba już się nie da zrobić. Są różne pomysły. Po zachodniej stronie ul. Solskiego jest zarezerwowany pas ziemi zajęty przez mieszkańców, ale faktycznie do nich nie należy. To było przeznaczone na poszerzenie ulicy i ewentualne przepuszczenie tramwaju. Widziałem już projekt, że tramwaj od ul. Racławickiej przez nowy most aż do Wiejskiej, z pętlą za dawną gospodą Niewiteckiego.

- Co to za gospoda?

KM: To przed wojną był taki Niewitecki. Tam jest w tej chwili restauracja Kwantum. Kiedyś budynek należał do PGRu, w którym była świetlica. Pierwszą w życiu wypłatę tam dostałem.

- Chyba jeszcze na początku Al. Piastów była taka knajpa…

KM: To była poważna instytucja! Firma ubezpieczeniowa przed wojną, po wojnie biblioteka i punkt biblioteczny, punkt apteczny. Do tej pory jest poczta, a w miejscu apteki i biblioteki jest Rada Osiedla. Nigdy nie było tam żadnego lokalu rozrywkowego. Natomiast taki był – jadąc od Strony Wrocławia – w pierwszej uliczce w lewo za mostem, ul. Buczkowskiego. Jest tam taki zadrzewiony skwer – Ślężański Zameczek, hotel i restauracja na 500 miejsc. Obiekt został spalony w 1945 r., być może dlatego, że pod koniec wojny był tam też klub oficerów Luftwaffe. Ta jednostka stacjonowała na Oporowie. Mieli tam drewniany hangar, który dotrwał do początku lat 90. Teren po dawnej jednostce był użytkowany później przez Armię Radziecką i jak oni wyjechali, pojawił się projekt Muzeum Lotnictwa w tym miejscu. Przy sprzątaniu i oczyszczaniu podobno hangar się zawalił. Podobno Rosjanie mieli tam składnice masek gazowych, tak mówiono. Nie ma hangaru, nie ma muzeum… Jednostka funkcjonowała długo – żołnierze radzieccy stacjonowali tam do lat 90. Mieli własną bocznicę kolejową… Za czasów niemieckich istniała boczna linia do przewozu towarów między Muchoborem Wielkim a Kleciną. Od strony Kleciny „odcięto” fragment i wykorzystywali to żołnierze radzieccy. To jeszcze częściowo się zachowało, tylko trzeba wiedzieć, gdzie tego szukać.

- A odnośnie Grabiszyna – na rogu Hallera z Grabiszyńską był FAT.

KM: Istnieje. Ale został okrojony jak wszystkie duże fabryki.

- Tak, a jeszcze chodzi mi o taki budynek handlowy..

KM: Tzw. biały pawilon. W tej chwili został tylko kawałek, który służy robotnikom budowlanym. Bardzo długo to stawiano, od lat 80. O ile się nie mylę, praktyki mieli tam uczniowie pobliskiego zespołu szkół budowlanych.

- To miało być chyba takie lokalne centrum.

KM: Tak i to miało sporo powodzenie, bo przecież w pobliżu jest duże osiedle Grabiszyn-Grabiszynek, ul. Hallera od Grabiszyńskiej do wiaduktu kolejowego. W pawilonie była poczta, biblioteka, apteka, sklep spożywczy, kwiaciarnia, kiosk, pasmanteria, fotograf, punkt ksero, sprzęt RTV – kupiłem tam radio. To działało dość długo i teraz się okazało, że jest niewystarczające, obiekt uległ dekapitalizacji, co się akurat dało zauważyć. Ale tam była taka ciekawostka – od strony południowej był taras. Budując pawilon, nie wycięto drzew i zostawiono otwory na nie. Teraz już drzewa wycięto.

- A FAT był po drugiej stronie…

KM: Wcześniej to się nazywało Wrocławska Fabryka Automatów Tokarskich, wcześniej Wrocławska Fabryka Urządzeń Mechanicznych. Obok funkcjonowała pętla autobusu As. Na długich liniach autobusowych były kursy też na wcześniejsze, nie końcowe, pętle autobusowe i to właśnie te z krótszą trasą miały dodatkowo małą literkę „s”.

- Bloki koło FATu powstały też w latach 70.?

KM: Czyli te między ul. Klecińską a Ostrowskiego? Bardzo podobne do siebie, z Urzędem Skarbowym?

- Tak.

KM: To są dawne budynki budowane przez Elwro albo ich udziale – dla ich pracowników. Z kolei przy ul. Grabiszyńskiej i przystanku autobusu A, i dalej między Ostrowskiego a Fiołkową, jest taki niewysoki blok z lat 20. To jest robota Jaegera – on też stworzył klasztor przy ul. Chopina. Podobno się udzielał w Opolu, na wyspie Pasieka znajduje się dom z nim kojarzony.

- A osiedle na Grabiszynie – poniemieckie z czerwonej cegły…

KM: Kempter i Heim.

- Tam mieszkali pracownicy fabryk?

- W znacznym stopniu osiedlono tam pracowników fabryk, też tych nieokolicznych, bo i Archimedesa, i Pafawagu.

- Kiedyś słyszałam teorię, że to osiedle wybudowano dla oficerów niemieckich?

KM: Nie, to było osiedle powstałe w czasie boomu budowlanego, kiedy w okresie międzywojennym trzeba było zaspokoić potrzeby mieszkaniowe osób, wędrujących ze wsi do miast i niekoniecznie były to osoby bogate. Budowały je różnego rodzaju towarzystwa i fundacje. Jeżeli pójdziemy na Aleję Pracy, to – na króciutkiej ulicy - mamy wystawę modernizmu na miarę WUWY. Pierwsza jest szkoła – robota Hauslera, później mamy to, co jest kościołem, a było domem parafialnym parafii luterańskiej...

- Bo kościół się nie zachował.

KM: Tak, robota m.in. Wolfa. Ostatni narożnik to jest Berg. Przechodzimy na drugą stronę to samo, Konwiarz itd. To była taka moda, że architekci projektowali osiedle, a poszczególne bloki czy jego fragmenty dzielili z innymi.

- WUWA to jest inny przykład, bo to miał być eksperyment architektoniczny, a tutaj była to realizacja założeń teoretycznych w warunkach "realnego człowieka".

KM: To co zrobił Berg, Konwiarz - to były budynki powstałe dzięki fundacjom dla rodzin ubogich. W środku wygląda to mniej fajnie.

- Czyli?

KM: Na przykład wspólna kuchnia dla kilku mieszkań. Teraz oczywiście już są poprzerabiane przez mieszkańców. A zna Pani osiedle Katowicka, Bytomska, czyli Księże Małe?

- Nie.

KM: Warto tam pójść, osiedle modernistyczne, okres międzywojenny, lata 20. Jest tam budynek z kominem, w którym była osiedlowa łaźnia i pralnia – nie było w domach łazienek. Dowiedziałem się o tym dużo później. Miałem tam kolegę i zawsze mnie dziwiło, dlaczego jego ojciec prowadzi mnie do łazienki. Okazało się, że wreszcie w 1968 czy 1969 r. zdobył pozwolenie i środki na zrobienie sobie łazienki w mieszkaniu. Pójdzie Pani na Przedmieście Oławskie, to zobaczy Pani okrągłe przybudówki – to były waśnie toalety.

- A wracając jeszcze do Grabiszyna – co było w miejscu dzisiejszego Carrefoura?

KM: Jednostka wojskowa.

- Ale chyba też warsztaty naprawy aut wojskowych.

KM: Tak, 6. Pułk chyba, jednostka logistyczna.

- Ale tam była jakaś słynna historia ze znalezieniem głów mamutów chyba…

KM: Tak, ale nie wiem, czy to nie z przeciwnej strony nasypu kolejowego. Dokładnie nie pamiętam. W latach 90. przez jakiś czas Carrefour w najlepsze działał, ale nie można było w nim korzystać z telefonu komórkowego, bo zagłuszały to urządzenia wojskowe. Wyciągało się telefon, pokazywał dobry zasięg, ale dogadać się nie było można. Teraz już jest normalnie. A teren ma historię wojskową, bo za czasów niemieckich funkcjonowała tam jednostka kirasjerów.

- Przeniesiona z Podwala.

KM: Tak, a na ich miejsce pojawili się grenadierzy. Dzięki temu, że tam była jazda, to na Hallera, a wcześniej Przodowników Pracy i Wrocławczyka oraz wzdłuż Powstańców Śl. został pas, po którym teraz jeżdżą tramwaje. Wcześniej tam jeździły konie, które nie mogą mieć zbyt twardego podłoża. Jeździli np. na różne imprezy w centrum miasta. A na Wiśniowej stała stacja benzynowa – w latach 70. jeszcze istniała, nawet w latach 90. Na pewno rozebrano ją po wielkim kryzysie benzynowym, kiedy nie można było normalnie zatankować na stacji – w pierwszej połowie lat 80. Często tankowałem w Kątach Wrocławskich albo nocą na autostradzie, bo wtedy nie było kolejek. Poza Wrocławiem zdarzało mi się tankować w mundurze. Byłem instruktorem harcerskim, ale mieliśmy dość szczególne mundury, we wzory ukraińskie... Jak trzeba było zatankować, bo inaczej 200 osób nie miałoby co zjeść, to jechałem na stację w mundurze i tankowałem do pełna. Nikt nigdy nie pytał, na jakiej podstawie. Ale oczywiście płaciłem!

- Ale bez kartki!

KM: Tak. Udawało mi się. Powiem jeszcze, jakie jest moje pierwsze wspomnienie wrocławskie…. Pamiętam, że byłem taki mały, że w pociągu leżałem na półce bagażowej i tam sobie spałem… Byłem na peronie i na sąsiednim torze stał pociąg, skład złożony był z wagonów towarowych i w środku byli ławki, siedzieli ludzie. Czyli wchodził skład z wagonów towarowych jako osobowy i jechał do Jelcza, znaczy Jelcz-Miłoszyce. Zapamiętałem, dokąd jedzie, choć przecież nawet nie wiedziałem, co to jest Jelcz. Jako dziecko często przyjeżdżałem, od 1958 r., z rodzicami na zakupy – do PeDeTu. Wiem, gdzie było stoisko, na którym ojciec kupił mi aparat dotykowy. Zapamiętałem drogę z Dworca Głównego na Rynek przez ówczesną Świerczewskiego i Świdnicą. Często przyjeżdżaliśmy na Świebodzki i nie pamiętam, jak się na niego dostawaliśmy… Pamiętam jak w 1964 r. mama przywiozła mnie do szpitala na Grabiszyńskiej. Pamiętam jazdę tramwajem z Dworca Głównego – tramwaj miał ławki wzdłuż i jechał ul. Świerczewskiego, po czym skręcił w lewo. Było pusto, potem był dopiero wiadukt kolejowy – nie pamiętam tych kamienic, które jeszcze stoją. Za wiaduktem był kościół i szpital, a poza tym tylko miejsca po uprzątniętych gruzach, porośnięte jakimiś lebiodami. Fragmenty pamiętam z ul. Powstańców Śl., ale z czasów, kiedy ojciec kupił samochód. Byłem w 5. klasie. Pamiętam ogrodzenia z kutego żelaza na podmurówkach, a za ogrodzeniem nic. Albo schodki prowadzące donikąd. No i ZOO, choć nie wiem, jak się dostawałem do niego. I pamiętam, że był fotograf, który robił zdjęcia dzieciom na kucyku. Ja na kucyku ni siedziałem, siedział mój kuzyn, bo był młodszy.

- Wchodziło się tą bramą co dzisiaj.

KM: Tak - tam, gdzie lwy. No i pamiętam białe niedźwiedzie. Żołnierz skoczył uratować dziecko. Nic mu się nie stało, został wyciągnięty. Niedźwiedzie odstrzelono...

Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach Programu Patriotyzm Jutra.

2024  Spacerem Po Wrocławiu